Wręcz paradoksalnie natomiast wygląda sprawa „twardości” najnowszej generacji gum chemoodpornych tzw. samowulkanizujacych bromobutyli poddawanych z racji miejsca głównego zastosowania szczególnemu nadzorowi projektowemu, kontrolom wykonawczym i procedurom odbiorowym. Aplikowane są one w postaci arkuszy o twardości wręcz niemierzalnej, zbliżonej do zimnej plasteliny. Wulkanizują pod wpływem temperatury otoczenia oraz medium roboczego, zwiększając swą twardość w okresach liczonych miesiącami i w ich przypadku trudno znaleźć korelację między normatywną twardością zmierzoną na próbce laboratoryjnej zwulkanizowanej w prasie a twardością gumy „na ścianie”. Tym niemniej, swobodne zapisy norm i dowolna interpretacja danych powodują, że zaczynając od etapu przygotowania dokumentacji po wykonanie odbioru końcowego, twardość tych gum wciąż jest problemem sporów. Przyczyna tkwi w różnym podejściu do pojęcia „twardość po aplikacji”, która już w dokumentacji bywa utożsamiana z twardością nominalną, choć nie ma z nią nic wspólnego.
Najmniej powodów do dyskusji na temat „dobrze czy źle” daje kontrola szczelności powłok gumowych metodą wysokonapięciową. Najmniej, gdyż przeskok iskry przez nieszczelność jest bardzo czytelny. Mniej czytelne są natomiast metody badania szczelności prądoprzewodzących powłok gumowych i chyba tylko jako ciekawostkę można podać, że w literaturze proponowane są badania z użyciem barwnych penetrantów albo zbliżonych do nich metod chemicznych opartych na tworzeniu się plam „błękitu pruskiego” w wyniku kontaktu roztworu żelazocyjanku potasowego z żelazem przenikającym z pokrytego gumą podłoża.
Tadeusz Święcki
Komentarze (0)