Szczególne niebezpieczeństwo stwarza sposób oszczędzania polegający na kompensowaniu wysokich kosztów materiałowych tanią, wręcz niekwalifikowaną robocizną. Pojawia się on szczególnie wyraźnie w transakcjach z rozdzieleniem „zakupów” od „wykonawstwa”, gdzie oszczędzającym „z przymusu i z własnej woli” staje się kupujący, zastępujący kalkulację „cena = materiały + robocizna + zysk” rachunkiem „cena = materiały + robocizna”. W dzisiejszych realiach handlowych koszt materiałów jest w zasadzie pozycją sztywną. Pomijając przypadki skrajne, preparaty do ochrony „lekkiej i ciężkiej” mają porównywalne i ogólnie wysokie ceny. Ważne i to, że dobrych materiałów dziś nie brakuje. Dodatkowo, poprzez silne wsparcie marketingowe oraz agresywną reklamę, jawią się one jako „superdoskonałe” o własnościach tak wysokich, że w powszechnym odczuciu działają „same przez się” i nie wymagają szczególnych, dodatkowych zabiegów. Jednocześnie z pola widzenia znika podstawowy dla antykorozji wymóg, by każdy materiał ochronny - a tym bardziej „dobry” - był dobrze zaaplikowany. I ta oczywista prawda – co mocno podkreślić trzeba – jest w wielu przypadkach całkowicie lekceważona, szczególnie tam, gdzie relacja kosztów „materiał – robocizna” jest zdominowana przez tę pierwszą pozycję. Tym samym poszukiwania oszczędności przenoszą się na „wykonawstwo” z założeniem, że laminat czy gumę każdy przykleić może. Złudzie „oszczędności” ulegają nie tylko bezpośredni użytkownicy urządzeń szukający rozwiązań doraźnych. Praktyka pokazuje, że sytuacje „my oferujemy materiał i nadzorcę a wy siłę roboczą” są dziś dość często spotykane a efekty ekonomiczne takich rozwiązań są najczęściej odwrotnie proporcjonalne do wielkości zadań kontraktowych. Oczekiwane oszczędności przekształcają się w straty mierzone nakładami na powtórne i już „nieoszczędne” wykonawstwo oraz wartością utraconej produkcji.
Tadeusz Święcki
Komentarze (0)