W obiegowych interpretacjach zarzut „błędu wykonawczego” jest na tyle popularny, że antykorozjoniści już przyzwyczaili się do stwierdzenia „kto robił – ten odpowiada” i coraz mniej chętnych do walki z tą zależnością. A szkoda, gdyż obiektów już na desce kreślarskiej skazanych na „przedziurawienie” wciąż sporo, tyle że miejsca na weryfikację rozwiązań zbyt dużo nie ma. Postawienie „kropki” na zatwierdzonej dokumentacji wymaga niejednokrotnie procedur bardziej kłopotliwych niż samodzielne zmiany podczas wykonawstwa, ale to półśrodek także wątpliwy, szczególnie przy powszechnie dziś stosowanych metodach „niezależnych kontroli i odbioru zewnętrznego”.
By sprawiedliwości stało się zadość trzeba obiektywnie stwierdzić, że wykonawstwo powłok chemoodpornych ma także sporo grzechów na sumieniu. Zawinionych – przez nieprzestrzeganie zapisów technologicznych, choćby zbytnie rozcieńczanie klejów, farb czy kompozycji żywicznych by się łatwiej malowało. Zawinionych – przez oszczędności na osłonach, braku klimatyzowania miejsca robót, niewłaściwym zestawianiu komponentów oraz dopuszczaniu do pracy personelu o niepełnych kwalifikacjach zawodowych. Ale nie wszystko obciąża wykonawców, wykonujących roboty antykorozyjne w miesiącach zimowych tylko dlatego, „że z grafiku inwestora tak wynikało”, stosujących materiały narzucone albo zmuszanych do tempa „bo odbiór za tydzień”. Wydaje się jednak, że we współczesnych technologiach powłokowania chemoodpornego plusów jest więcej. Wciąż bowiem w ostatecznym rozrachunku o powodzeniu decydują fachowcy łączący wiedzę z osobistą odpowiedzialnością. Ich w antykorozji jeszcze nie brakuje. I to są trzy prawdziwe podpory tej branży.
Tadeusz Święcki
Komentarze (0)