Praca inspektora prac malarskich
Praca inspektora prac malarskich to kontrolowanie całego procesu malowania – od przygotowania powierzchni, do końcowego odbioru utwardzonych powłok. Składa się z szeregu powtarzalnych czynności i testów, podczas których trudno o coś zabawnego. A jednak podczas blisko 30 lat mojej pracy zdarzyło się kilka takich przypadków, które na długo utkwiły mi w pamięci.
Pan Mietek – pierwsze zdarzenie
Pan Mietek był, a być może jest malarzem w jednej z niewielkich firm w północno-wschodniej Polsce. Jest prawie łysy, tylko na tyle głowy pozostała kępa bujnych włosów, trochę jakby mnichowi z tonsurą ogolić dodatkowo włosy z ponad połowy czaszki. Wygląd pana Mietka jest w tej historii nie bez znaczenia. Do pomalowania była spora konstrukcja dwuwarstwowym systemem epoksydowo-poliuretanowym na grubość 200 µm. Kiedy po długich bojach udało mi się wymusić doprowadzenie powierzchni do stopnia Sa 2,5, usunięcia odprysków spawalniczych oraz sfazowania krawędzi i otworów, pojawił się Mietek… z pneumatycznym pistolecikiem kubkowym. Pierw pomyślałem, że w ten sposób chce zrobić tzw. wyprawki, czyli pomalować miejsca trudno dostępne przy malowaniu zasadniczym, ale nie. Przystąpił od razu do malowania głównej konstrukcji. Postanowiłem mu udowodnić, że tą techniką maluje się bardzo cienko i nie uzyska się specyfikowanej grubości. Grzecznie zapytałem „Czy ma pan grzebień?”. Pan Mietek bez słowa odłożył pistolet, by po chwili powrócić z szatni, starannie zaczesując swoją dziwną fryzurę zwykłym grzebieniem. O pomiarze grubości na mokro nigdy wcześniej nie słyszał.
Strach przed malowaniem hydrodynamicznym
Wielokrotnie sam lub z dostawcami sprzętu przeprowadzałem szkolenia malowania techniką bezpowietrzną. Zawsze starałem się zwracać uwagę na sprawy bezpieczeństwa i konserwacji sprzętu. Bezpieczeństwa, bo praca z urządzeniem, które wytwarza ciśnienie do 500 barów, może w pewnych sytuacjach skończyć się wypadkiem, a konserwacji, bo jest to drogi sprzęt i przez nieumiejętną obsługę, a szczególnie brak właściwego czyszczenia można go łatwo uszkodzić. Sądzę, że nie tylko ja tak do tego podchodzę, bo bywają zakłady, w których sprzęt po wstępnym uruchomieniu ląduje w kącie, a pracownicy z obawy przed wypadkiem malują metodami bardziej tradycyjnymi. Niejednokrotnie podczas wdrożeń lub dłuższych nadzorów udawało mi się przekonać malarzy do malowania hydrodynamiką i z reguły ta metoda, jako najbardziej wydajna, ostatecznie zwyciężała. Kiedyś zlecono mi nadzory pomalowania odcinka referencyjnego, był to fragment kładki dla pieszych nad torami kolejowymi. Tzw. mostowy system malarski składał się z wysokocynkowego gruntu, międzywarstwy epoksydowej i nawierzchniowej farby poliuretanowej. Przyjechałem na tę budowę w ustalonym terminie, kiedy połowa kładki była już pomalowana. Fragment konstrukcji wyznaczony jako powierzchnia referencyjna pokryty był już kilkudniową rdzą nalotową, a na pozostałej części konstrukcji malarze pędzlami nakładali epoksyd z cynkiem! Wziąłem na bok właściciela firmy i powiedziałem mu, że taka powierzchnia absolutnie nie nadaje się do malowania tego typu gruntem, a ponadto nie uda się poprawnie go nanieść pędzlami. Właścicielowi zależało na gwarancji, więc zgodził się konstrukcję oczyścić, ale z malowaniem gorzej. Kupił wprawdzie maszynę do malowania hydrodynamicznego, jakiejś nieznanej włoskiej firmy (skąd ją wziął, nie wiem), ale po przeczytaniu instrukcji obsługi i zawartych w niej ostrzeżeń pracownicy kategorycznie odmówili jej używania, stała więc pod płotem w fabrycznym opakowaniu. Ponieważ zlecono mi wyłącznie nadzór nad malowaniem odcinka referencyjnego i na dodatek miałem na to jedynie trzy dni, a już straciłem prawie jeden na należyte wyczyszczenie powierzchni, kazałem rozpakować maszynę, uruchomiłem ją i sam pomalowałem powierzchnię referencyjną, czyli ok. 20 metrów kwadratowych. Wszystko, z przygotowaniem farby, zajęło mi kilkanaście minut. Nie muszę dodawać, że wszyscy pracownicy przyglądali się temu co robię, jak skończyłem i zabierałem się do umycia maszyny, jeden przez drugiego rwali się do malowania. W kilku zdaniach wyjaśniłem im więc podstawowe zasady bezpieczeństwa, pokazałem palcem, na które elementy trzeba zwrócić szczególną uwagę podczas czyszczenia i uprzedziłem, że tylko staranne umycie maszyny po zakończonej pracy gwarantuje jej niezawodne działanie. Poradziłem też, żeby przeczytali jeszcze instrukcję i odjechałem. Kiedy wróciłem następnego dnia na malowanie kolejnej warstwy maszyna lśniła czystością, ale był to już „złom”, bo w pompie, wężach i pistolecie pozostał utwardzony już epoksyd. Umyli ją bardzo starannie, ale tylko z zewnątrz, a szczególnie dokładnie miejsca, które pokazałem.
Komentarze (1)