Nie tylko ołów i VOC
Wycofanie farb ołowiowych i redukcja lotnych związków organicznych nie rozwiązują całkowicie problemu szkodliwego wpływu farb na zdrowie człowieka. Część farb rozpuszczalnikowych zawiera bowiem cynk, który wykazuje świetne właściwości antykorozyjne, ale jednocześnie jest silną trucizną o działaniu rakotwórczym. Ciągłe wdychanie lotnych związków cynku sprzyja rozwojowi raka płuc oraz podrażnieniu dróg oddechowych i błon śluzowych. Mimo to jest nadal powszechnie stosowany jako podkład (grunt) m.in. w przemyśle motoryzacyjnym i lotniczym. Z tego ostatniego się zresztą wywodzi: na popularności zyskał w latach 30. i 40. XX w., gdy okazało się, że bardzo dobrze chroni przed korozją wrażliwe komponenty aluminiowe statków powietrznych.
II wojny światowej do początku XXI w. był on powszechnie stosowany w armii amerykańskiej jako farba gruntująca pod powłoki antykorozyjne. Pokrywano nim nie tylko pojazdy drogowe i samoloty, ale też systemy rakietowe. Do dziś jest zresztą ceniony za wysoką twardość powłoki, a także możliwość tworzenia porowatych warstw sprawdzających się w warunkach niedostatecznego smarowania komponentów maszyn (smar gromadzi się w porach, ułatwiając poślizg).
Antyfulingi inspirowane naturą
Farby zero- i niskoemisyjne mają także korzystny wpływ na środowisko, w tym poziom smogu w miastach. Wpływ ten jest jednak marginalny, jeśli porównać go z rolą, jaką w kształtowaniu ekosystemów wodnych odgrywają farby antyporostowe (antyfulingi) stosowane w przemyśle morskim. Te ostatnie, nakładane na dolne elementy kadłubów łodzi i statków, mają za zadanie zapobiegać korozji oraz rozwojowi mikroorganizmów wodnych. Właściwości takie do niedawna zapewniały im (a niekiedy wciąż zapewniają) tlenki miedzi bądź cyny, które stopniowo rozpuszczają się w wodzie, przyczyniając się do degradacji całych ekosystemów. O tym, jak poważny jest to problem, niech świadczy fakt, że stosowane powszechnie w latach 60. i 70. XX wieku cynowe powłoki musiały być nakładane co 1–3 lata. Efekt rozpuszczania był wywoływany celowo, aby stopniowo uwalniane biocydy zapewniały stałą ochronę kadłuba. Początkowo zresztą uważane były za obojętne dla środowiska. Dopiero z czasem badania wykazały, że mogą one przetrwać w wodzie 1–2 tygodnie, a wiążąc się z podłożem – od 2 do nawet 30 lat. Wchłaniane przez organizmy wodne, powodują śmierć lub zmiany chorobowe o różnorakim podłożu (w tym genetycznym), a zjadane przez ssaki – trafiają na szczyt łańcucha pokarmowego, w tym na nasze stoły.
Nie wydaje się jednak, aby przemysł poprzestał na tej alternatywie. W ostatnim czasie można zaobserwować wzmożone działania na rzecz opracowania innych, bardziej „naturalnych” rozwiązań. Jednym z nich jest tzw. system SealCoat, na który oprócz ochronnej powłoki, składają się drobne włókna tworzące ruchomą warstwę uniemożliwiającą porost organizmów wodnych. Inna propozycja zakłada wykorzystanie szlamu, który – stopniowo uwalniany przez porowatą strukturę farby – ma zapobiegać porastaniu kadłuba.
Najwięcej emocji budzi jednak pomysł wykorzystania naturalnych biocydów wytwarzanych przez organizmy morskie, takie jak gąbki, algi, koralowce czy jeżowce. Produkowane na ich bazie farby mimetyczne byłyby nie tylko obojętne dla środowiska naturalnego, ale także wysoce skuteczne – nawet do 100 razy bardziej niż tlenek cyny (w przypadku bufaliny wytwarzanej przez ropuchę szarą). Minusem jest jednak wysoka cena pozyskania tego surowca. Stąd prace naukowców na razie koncentrują się głównie na poszukiwaniu jak najtańszych, a tym samym konkurencyjnych wobec środków chemicznych alternatyw. Wiele wskazuje na to, że rolę taką może odegrać powłoka bioniczna wzorowana na skórze rekina, która składa się z szeregu nakładających się na siebie nanopłytek ułożonych w fałdy skutecznie zapobiegające rozwojowi organizmów wodnych.
Komentarze (0)